Są dni, gdy mam olbrzymią potrzebę być na otwartej przestrzeni. Wziąć oddech. I najczęściej, żeby zaspokoić tą potrzebę jeździłyśmy z Milą za miasto. Najczęściej w okolice rzeki Warty – rozlewiska są dla mnie miejscami magicznymi. Najczęściej nikogo tam nie spotykamy, idziemy sobie, robiąc w razie potrzeby przerwy na spoglądanie w stronę horyzontu lub wody, na wspólne bieganie, szarpanie – wszystko w naszym własnym niezakłóconym tempie. Niezakłóconym także drzewami, bo w naszych wyprawach towarzyszy nam 20 metrów linki.
Oczywiście – Warta płynie także przez miasto. Problem w tym, że w miejskich lokalizacjach zazwyczaj jest pełna ludzi, luzem biegających piesków i, co najgorsze, śmieci – z tego też powodu do niedawna unikałam „rzecznych” spacerów w granicach miasta.
Do momentu odkrycia ulicy Karpiej. A właściwie jej „ślepego” końca.
Bo jeśli się zapuścicie na ulicę Karpią na poznańskich Naramowicach i pojedziecie nią aż do samego końca, gdzie asfalt zamienia się w płyty betonowe, to chwilę później Waszym oczom ukaże się ogromna łąka, a tuż za nią, za wąską linią drzew, rzeka.
Z ludzkiego punktu widzenia nie ma tu co zwiedzać. Nie ma za bardzo czego oglądać. Jest trawa. Kilka wydeptanych i rozjechanych autami ścieżek. Jest most z mniej lub bardziej estetycznymi grafikami. Są rosnące tuż przy brzegu rzeki drzewa. Jest trochę porozbijanych butelek przy przejściu pod mostem i w jednym miejscu tuż nad rzeką (ale nie ma gór śmieci i wyrzuconego jedzenia).
Z psiarsko – psiej perspektywy jest tu wolność. Można iść, biegać, aportować, kręcić się w kółko i węszyć. Skakać przez wysokie trawy. Nigdy jeszcze nie spotkałyśmy tu zbyt wielu innych spacerowiczów. Czasem trafi się jeden biegacz. Czasem ktoś testuje tu drona. Czasem w oddali mignie nam inny właściciel z psem. Nic nadto. Choć znajomi psiarze ostrzegali, że warto tu uważać, bo trafi się czasem sarna, czasem dzik, czasem lis lub zając, zresztą nam się trafiały organiczne znaleziska po wyżej wymienionych stworach, jest tym samym dowód na ich występowanie w okolicy.
Z mojego punktu widzenia jest to świetna spacerowa alternatywa dla leśnych wypraw. Mila też poleca!
EDIT: Po publikacji posta dostałam od jednej z Czytelniczek bloga, właścicielki gończej Fibi, mapkę ze szczegółowo oznaczonymi obszarami występowania zwierzyny (dziki, sarny) oraz innych potencjalnych zagrożeń dla biegającego luzem psa (studzienki kanalizacyjne, niekoniecznie właściwie zabezpieczone). Ścieżka oznaczona przez Patrycję na zielono jest uważana przez lokalsów za najbezpieczniejszą trasę spacerową.
Jeśli podobał Ci się ten wpis i chcesz wesprzeć nasze podróże:
Kilka miesięcy temu zaadoptowałem szczeniaka, ciągle myślałem gdzie chodzić. Dzięki za pomysły, są super 🙂
Genialnie, że się podobają 🙂 Pozdrawiam!