Marek i ja jesteśmy zdeklarowanymi kociarzami. Kochamy koty. Koty są najlepsze. A jeśli ktoś twierdzi inaczej to się nie zna. Żeby było jasne – psy też są najlepsze. Po prostu każdy z tych gatunków ma totalnie odmienny zakres kompetencji i wnosi w ludzkie życie zupełnie inny rodzaj energii. I coś jest w tym, co mówił Derek Bruce („Aby mieć właściwe spojrzenie na własną pozycję w życiu, człowiek powinien posiadać psa, który będzie go uwielbiał i kota, który będzie go ignorował”) – faktycznie obecność obu wprowadza pewien rodzaj równowagi.

Gdy zapadła decyzja o przysposobieniu psa obie nasze kocice – Merka i Michalina były już całkiem statecznymi damami. Sześć lat w życiu kota to jeszcze nie geriatria, ale jednak pewna dojrzałość i zamiłowanie do spokoju już są. W związku z tym trzeba było przygotować dom w taki sposób, by psiadaptacja mogła przebiegać w ich własnym tempie (czyli niezbyt szybko, bo koty generalnie nie są entuzjastami zmian).

Przy bliższym przyjrzeniu się i konsultacji z behawiorystą (kocim!) okazało się, że nie jest źle i nie będziemy musieli robić dużego przemeblowania. Oto, co nam doradzano.

Kuwety powinny być poza zasięgiem psa. Z dwóch powodów – koty muszą mieć możliwość spokojnie zrobić kupę i pies nie powinien mieć do tych (pysznych!) kup dostępu. Okazało się, że są umiejscowione odpowiednio. Zarówno do kuwety na balkonie, jak i tej w łazience można się dostać jedynie przez drzwiczki dla kotów – zdecydowanie za małe, by pies mógł wsadzić tam coś więcej niż nos. Dodatkowo – klapka do wyjścia na balkon zamontowana jest w oknie, więc koty i tak wskakiwały na parapet, co czyniło to wyjście bezpiecznym. W drzwiach balkonowych zamontowaliśmy barierkę przeciw dzieciom z Ikei – dzięki temu balkon mógł być na oścież otwarty, a pies mógł z oddali podziwiać wygrzewające się w słońcu koty.

Kocie azyle były równie ważne. Koty przestrzeń, w której żyją spostrzegają nie tylko horyzontalnie, ale i wertykalnie. Można było zatem w kocich oczach zwiększyć powierzchnię mieszkania poprzez zapewnienie nowych miejsc spokojnego wypoczynku na podwyższeniu. My wykorzystaliśmy do tego celu elementy, które jednocześnie służyły naszym ludzkim celom. koty lubia gridZamontowaliśmy GRIDy w dużym pokoju w taki sposób, by ich dolna półka służyła przechowywaniu, a górna była półko-schodkiem do kotów. Dzięki temu koty mogą bez dotykania łapką ziemi przejść z balkonu na szafę i dalej na kanapę. Na szafie umieściliśmy też koci drapak (bo jak się okazało Mila uwielbia je rozszarpywać, jeśli są w jej zasięgu), posłanie i miseczkę Merci, bo ważne by kocie jedzenie także mogło odbywać się w spokoju i odpowiednim dystansie od psa. Miseczka Michaliny także została umieszczona na podwyższeniu, poza psim zasięgiem. Podobnie miseczki z wodą (mamy ich w domu kilka) zostały podzielone na „kocie” (postawione na podwyższeniach) i wspólne (na podłodze).

W pokoju, który spełnia funkcję naszego gabinetu i pokoju dla gości (mamy tam dodatkowe miejsce do spania) przeprowadziliśmy małą rewolucję w postaci wstawienia antresolowego łóżka. Koty mogą się tam dostać przez parapet lub wskakując po półce z książkami, jak po schodach, a potem spokojnie wylegiwać i patrzeć na psa z góry, bo poniżej Mila ma swoje posłanie.

Dodatkowo, w sypialni pies może spać na fotelu, jeśli ma ochotę, nie ma natomiast wstępu do łóżka. Noc jest czasem na przytulanie i wspólne spanie z kotami.

To jednak jeszcze nie wszystko. Adaptacja przestrzeni to tylko część pracy, którą wykonaliśmy.

Jak wspomniałam wcześniej nasze koty w momencie przybycia psa były już dojrzałymi i zasiedziałymi rezydentkami. To był ich dom. Ważnym kontekstem jest też to, że koty, jako gatunek są dość terytorialne i nie lubią drastycznych zmian w swoim otoczeniu, a powiedzmy sobie szczerze, że nowy domownik w postaci rocznego psa zdecydowanie do takich zmian należy.

W związku z powyższym początkowo zwierzaki nie miały ze sobą bezpośredniej styczności. Mieszkanie w miarę możliwości zostało podzielone na strefę kocią (duży pokój i balkon) oraz psią (gabinet i korytarz). Pies był wpuszczany do kociej strefy tylko w naszej obecności i po zapewnieniu komfortu kotom (co oznaczało zazwyczaj umieszczanie ich na pewnej wysokości), a koty miały dostęp do psiej strefy pod nieobecność psa. Najpierw daliśmy im poznać zapachy i stworzyliśmy możliwość, by pooglądać siebie nawzajem z oddali.

Obie strony były sobą wyraźne zaciekawione. Mila bardzo chciała się zaprzyjaźnić ze współlokatorkami i zależało jej bardzo na wspólnej zabawie. One jednak niekoniecznie wyrażały chęć. Problem polegał także w dużej mierze na natarczywości Mili, która wprawdzie nie robi i nie robiła kotom krzywdy, ale totalnie ignorowała ich niezadowolenie – mimo tego, że wielokrotnie dostała od Michaliny pazurami po pysku nadal zachowuje się, jakby nie rozumiała, że to oznacza „nie”. Mercia, mimo że początkowo długo się izolowała, teraz jest dla psa bardziej wyrozumiała. Daje się lizać, a nawet potarmosić i nie bije suczki, raczej zwiewa, gdy nie ma ochoty na kontakt.

Ważnym krokiem była też praca z Milą nad szczekaniem w domu. Psina ma tak, że gdy próbuje coś wymuszać to szczeka. Głośno i z determinacją. Na początku bardzo szczekała na koty, podobnie, jak szczeka na psy, gdy nie chcą się z nią bawić. To bardzo stresowało dziewczyny i sprawiało, że mimo ciekawości nie chciały się do niej zbliżać, obawiały się. Tutaj za radą specjalisty byliśmy bardzo konsekwentni i za każdym razem, gdy Mila szczekała na kota była wypraszana na chwilę z pokoju. Natomiast, gdy siedziała spokojnie i ignorowała je dostawała nagródkę.

Jak wspomniałam wcześniej koty i pies nie zostawały same bez dozoru, a dom był podzielony na strefy. Do tego stopnia, że przez pierwszy miesiąc jedno z nas spało w strefie psiej, a drugie w kociej. Dopiero po tym czasie zdecydowaliśmy się otworzyć drzwi na noc. Pod naszą nieobecność w domu, w czasie wyjść do pracy lub sklepu zwierzaki nadal były odseparowane. Po około pięciu miesiącach zaczęliśmy zostawiać je same, gdy nie było nas w domu. Ta stopniowość i maksimum kontroli służyło nie tylko zapewnieniu bezpieczeństwa każdej ze stron, ale przede wszystkim komfortu, by każdy zwierzak czuł, że dom to miejsce dobre i bezpieczne. Oczywiście, by przeprowadzić to w ten sposób, by od początku kształtować w psie pożądane zachowania potrzebny był nasz czas i zaangażowanie. W naszym przypadku szczęście polegało na tym, że z uwagi na mój zawód mogłam przez praktycznie cały okres wakacyjny być w domu. Nie dalibyśmy rady zrobić tak dużo, tak dobrze, w tak stosunkowo krótkim okresie czasu, gdybyśmy spędzali po osiem godzin poza domem.

Może wielu osobom wydać się to przesadą. Znam ludzi, którzy po prostu wpuszczają psa między koty, lub parę kotów do domu z psem i stwierdzają, że „muszą się dogadać”. Po pierwsze – wcale nie muszą, nie zawsze się to udaje. Po drugie – uważam takie rozwiązanie za niehumanitarne, zwłaszcza w stosunku do kotów. Postawione w takiej sytuacji, gdy mają wybór (są wychodzące) często pewnego dnia nie wracają. Gdy nie mają wyboru – mogą pojawić się u nich problemy behawioralne. Mogą stać się wycofane i apatyczne, mogą załatwiać się poza kuwetą, mogą zacząć gubić sierść lub wylizywać/wydrapywać ją do gołej skóry, mogą być mniej cierpliwe i bardziej agresywne… Wszystko to świadczy o ogromnym stresie, z którym sobie nie radzą, a ludzie nie dają im szansy na spokój. Krótko rzecz ujmując: kochamy nasze koty i ich dobrostan był dla nas najważniejszy, a rzeczy ważne rzadko dostaje się szybko i łatwo.

WP_20151006_16_45_58_Pro (2)U nas operacja „oswajanie” nie jest jeszcze w pełni zakończona. Psina kocha koty i chętnie szalała by z nimi. Koty tolerują Milę, ale nie ma miłości. Głównym powodem jest prawdopodobnie fakt, że kocice były już dorosłe gdy pojawił się pies i wcześniej przez kilka lat nie widziały takiego stworzenia na oczy, a jeśli już to sporadycznie. Może gdyby były to małe ciekawskie kociątka to szalałyby razem nie zważając na nic? Mila też do niedawna była psem nie oswojonym z kotami, najlepszym dowodem tego jest fakt, że ignorowała bardzo jasne sygnały od kotów, mówiące „odejdź” (zobaczyliśmy to świetnie, gdy odwiedziła nas moja siostra ze swoim psem. Ochra doskonale wiedziała, co to znaczy, gdy kot się napuszy i prychnie – potulnie wycofywała się,a potem już omijała koty szerokim łukiem).

Teraz uczą się swojego języka i coraz lepiej im idzie, a my pomagamy, jak możemy i po pół roku zdarzają się cudowne momenty, gdy siedzimy sobie wszyscy razem i oglądamy film. I jest fajnie.


 

Dla jasności. Nie uważam, że nasz sposób jest „jedyny najlepszy na świecie”. Nasz sposób pasował do naszych zwierząt i do nas. Do Ciebie i Twoich zwierzaków nie musi. Różnice są zawsze. Różnice są dobre.